Recenzja: "Światłoczułość" - Jakub Jarno

Za znakomitą promocją tej książki stoi nie kto inny jak Remigiusz Mróz. Po raz kolejny fani zastanawiają się, czy to jego kolejne alter ego, czy może naprawdę ktoś ukrywa się, by mieć spokój ducha. Jakub Jarno ponoć nie chce się ujawniać, a Mróz nigdy oficjalnie nie przyznał, że to on stoi za powieścią z działu literatury pięknej, czyli "Światłoczułością". Kiedy piszę te słowa Jakub Jarno ma na swoim koncie także drugą książkę - "Kontury", niektórzy mówią, że jeszcze lepszą od debiutu. Ale właśnie o czym jest "Świałoczułość"?

Głównym bohaterem jest młody chłopak, który przez wojnę musi uciekać z rodzinnej miejscowości, z własnego domu. Po drodze wielokrotnie naraża swoje życie, a to co go spotyka byłoby trudne do przeżycia, a także zrozumienia dla dorosłego, a co dopiero dziecka. 

Nie chcę wiele zdradzać, bo właściwie najlepsze w tej książce jest jej odkrywanie, podróżowanie z bohaterem, poznawanie jego losów, czytanie listów. Sama forma powieści też jest innowacyjna, to opowieść w opowieści, która ciekawi od pierwszych stron. Stylistyka języka, jakim posługują się bohaterowie, a także ich codzienność bardzo dobrze buduje nam obraz przeszłości, brutalnej przeszłości. Jedna ze scen wręcz mną wstrząsnęła i na chwilę musiałam przestać czytać. Czułam po ludzku złość na oprawców, na bezduszność żołnierzy, nie ważne pod jaką flagą. 

Myślę, że ta prosta okładka idealnie pasuje do tej historii. Ona właśnie taka jest. Nieskomplikowana, a jednocześnie ma wiele punktów, które trzeba potem przemyśleć. Naprawdę jestem zadowolona z tej lektury. Jest trudna, porusza często brutalne tematy, pokazuje ciekawe spojrzenie na uczucie łączące młodych ludzi, a jednocześnie spojrzenie w przeszłość, o której często zapominamy. 


Komentarze

Wejścia

Popularne posty z tego bloga

Ostatnia spowiedź

Szóstka wron - Leigh Burdago

Stosik #31