Moc ojcowskiej ręki czy siła braterskiej miłości, czyli film "Bracia ze stali"


W lutym oglądałam naprawdę wiele filmów, które są warte opisania ich dla Was na blogu. „Bracia ze stali” należą do tej kategorii. Już na wstępie powiem, że jest to jeden z lepszych filmów, które widziałam w lutym. Nie ukrywam, że był to jeden z tych tytułów, które bardzo chciałam zobaczyć, który odrobinę sprawdziłam jeszcze przed seansem. Wiedziałam, że historia oparta jest na faktach, opowiada o istniejącej rodzinie, jednak nie znałam jej losów, więc z ciekawością osiadłam na fotelu w kinie i poznawałam  ich historię. A historia okazała się naprawdę dramatyczna. 

Film rozpoczyna się w czerni i bieli, kiedy to obserwujemy trudne początki kariery wrestrela - ojca rodu Von Erichs. Nigdy nie osiągnął on tytułu, który zamierzał, stąd swoje ambicje zaczął przelewać na synów. Każdy z nich, według niego, by coś osiągnąć, powinien być powiązany ze sportem. W tle jednak wciąż pobrzmiewa echo klątwy, która ponoć ma obciążać ich rodzinę. W czasie oglądania sami zaczynami się zastanawiać, czy na pewno nie wisi nad rodziną jakieś fatum.

Przyznam się, że długo sądziłam, że „Bracia ze stali” będzie to film sportowy. Na szczęście okazało się, że mimo że historia zawierała ogromne pokłady wrestlingu, a także ogólnie sportu, był to w większej mierze dramat rodzinny. Przyznam się, że bardzo mnie zainteresował, wręcz nie mogłam uwierzyć, że taka historia wydarzyła się naprawdę, że te zdarzenia dotyczą osób, które naprawdę żyły. Można powiedzieć, ze dramatyzm i ilość zdarzeń, szczególnie tych przykrych, była naprawdę duża. Przez co akcja filmu cały czas trzymała w napięciu, człowiek chciał dowiedzieć się, co wydarzy się później. Szczególnie jeśli nie był zaznajomiony z prawdziwymi wydarzeniami i losami postaci.

Przyznam się, że tak zainteresowałam się tematem, że chciałabym by nastąpił większy rozwój wątków, które obserwowaliśmy, bo jeśli miałabym się do czegoś przyczepić to do tego, żeby film był jeszcze dłuższy. W filmie bowiem mamy historię głównie skupioną na najstarszym z braci, którego odgrywa Zack Efron. Nacisk historii położony jest głównie na patrzenie jego oczami. Także to on pokazuje nam najwięcej swoich emocji, czy życia poza tym sportowym, jako jedyny z braci stawia także na rodzinę, po części odcinając więzi ojcowskie, które mocno wiążą każdego z braci.

Film bazuje w dużej mierze na relacjach. Silna ręka ojca tworzy rankingi, w których ustawia synów według ich sukcesów. Sport i tylko sport może przynosić jego aprobatę, reszta to dodatek, a właściwie nawet zbytek, jeśli mowa tu o pasji młodszego z synów do muzyki. Poza relacją ojciec-syn, mamy też oczywiście pokazanie niecodziennej relacji braci między sobą. Poza niebywałą miłością i wsparciem, które na pewno siebie darzą, na pierwszy plan wybija się rywalizacja. Każdy z nich chce sukcesu i pożąda aprobaty ojca. Zastanawiające jest jak w tle znajduje się matka, jest wsparciem, ale lekko nieobecnym, dającym pełną władzę nad wychowywaniem synów mężowi.

Sądzę, że ten film mógłby się rozwijać w postaci serialu. Każdy z braci przeżywał osobiste dramaty, jednak właściwie nie wszystkie wybrzmiały tak jak mogłyby wybrzmieć. Natłok zdarzeń może być dla niektórych widzów przytłaczający. Dzieje się bowiem wiele, mamy takie szybkie przejście przez całą karierę wrestlerów rodzeństwa, rozwój firmy i ich dalsze losy. Przekrój szeroki, dlatego zapewne nie mamy za wiele powiedziane o każdym z braci i co w chwilach najtrudniejszych dla nich przezywali. Historia prosi się o dopowiedzenie, jednocześnie nacisk musiał być na coś położony, rozumiem to, za wiele spojrzeń też mogłoby zaburzyć bieg opowieści.

Wydaje mi się, że film nakręcony był trochę w starym stylu, a przynajmniej kreowanym na retro klimat. Uwielbiam przejścia między rozdziałami historii, które były lekko cringe, ale właśnie doskonale pasowały do wrestlingu i jego udawanego klimatu. Jedyna kwestia, którą wspominam lekko negatywnie to zakończenie, a właściwie jedna z tych kończących scen, scena z łódką. Jak dla mnie lekko przesadzono tu z pompatycznością. Ale właściwie to jeden z niewielu moich zarzutów.

Komentarze

Prześlij komentarz

Drogi czytelniku,
cieszę się, że pojawiłeś się na moim blogu. To już jest dla mnie wiele, ale jeśli masz ochotę pozostaw po sobie jeszcze komentarz. Każdy z nich sprawia mi ogromną przyjemność, bo wiem wtedy, że moje pisemne starania nie poszły na marne. Miłego czytania i komentowania.

Pozdrawiam,
Patrycja.

Wejścia

Popularne posty z tego bloga

Cesarz cierni

Drama Time: We Best Love No. 1 For You (recenzja)

Drama time: Penthouse sezon I (recenzja)