Treasure ep.2: Zero to one - ATEEZ (recenzja albumu)

Wyczekując comebacku

W ferie dotarły do mnie dwa albumy, od zespołu, w którym pokładam ogromne nadzieje, jeśli chodzi o ich przyszłość. Całkowicie kupili mnie swoją muzyką i od razu postanowiłam nabyć ich dwa albumy. Pierwszy zrecenzowałam już dość dawno, ale z drugim jak widzicie zwlekałam, jednak informacja o wydaniu kolejnego albumu przyspieszyła proces.

ATEEZ to młody zespół z ogromnym potencjałem, na którego koncercie byłam w kwietniu. Nie wierzyłam jak oni mogą już być tak profesjonalni na scenie, choć MV mówiło, że są na naprawdę wysokim poziomie, jeśli chodzi o prezencję. Oglądanie filmików z nimi utwierdziło mnie w przekonaniu, że nie da się ich nie pokochać. Ale nie zapominajmy o muzyce, bo to ona mnie do nich przekonała.

Treasure to seria albumów pokazująca nam ATEEZ poszukujących skarbu. Jest wiele interpretacji, czym ten skarb jest. Ja skłaniam się ku temu, że pokazuje to ich drogę do rozpoznawalności i po prostu drodze za marzeniem. Zero to one to drugi mini album zawierający, tak jak poprzedni 6 piosenek, choć tym razem jedna z nich znajduje się tylko na albumie.


Sama wizualna oprawa albumu przypomina pierwszy. Mają one zbliżone rozmiary, te samej wielkości photobook, również trzy karty, naklejki, tym razem jednak dodatkowe karty z członkami były równocześnie kalendarzem, a samo opakowanie nie miało okienka, zaś było jednolicie czerwone. Podoba mi się, że stojąc na półce wyglądają one naprawdę ładnie.


Album rozpoczyna piosenka "Hala hala" pokazuje ona mocny charakter chłopaków, ich siłę na scenie i ma bardzo hipnotyzujący rytm, który coraz bardziej buduje emocje i aż do refrenu, który ma pełno mocy. Świetnie pokazuje siłę wokalu, a także dobrze przedstawia raperów. Ale i tak najwięcej emocji otrzymacie oglądając jednocześnie występ, bo jest genialny, nieważne czy w Performence Video (która jest inna niż późniejsze wideo), czy w Official MV.


Czas na title track, którego wysłanie wprowadziło mnie do fandomu i wiedziałam, że będę ich ogromną fanką. Nie mogłam uwierzyć po obejrzeniu i przesłuchaniu "Say my name", że chłopaki dopiero niedawno zadebiutowali. Pokazali wszystko to, co powinni, a ja zakochałam się w ich charyzmie i zaraz kupowałam bilety na koncert. Od tej piosenki aż biję energia.


Kolejnym kawałkiem na płycie jest "Desire" nie znajdziecie go już na YT w formie MV. Początek tracku przychodzi mi na myśl słowo sexy, cała piosenka ma to w sobie, czuć prawdziwe pragnienie. Vocal line daje czadu, kocham ten kawałek. Ale niech Was nie zwiedzie spokojniejszy początek, później znów pokazują pełnię mocy.

Light naprawdę jest przyjemną piosenką, taka w której rap jest delikatny. Ja zdecydowanie wolę ich w mocniejszych brzmieniach, jednak ta mi się również podoba, trochę słucha jej się jak OST do dramy. Moim ulubionym kawałkiem z albumu jest Promise. Ta piosenka mnie rozwala emocjonalnie. Łączy w sobie tak wiele różności, a refren to po prostu cudo. From to kolejny świetny kawałek. Chyba jestem nieobiektywna, ale każda piosenka ma w sobie coś, co sprawia, że uwielbiam jej słuchać.

ATEEZ to zespół, który już uwielbiam, wbija się na bardzo wysokie miejsce na mojej liście ulubionych zespołów i marzę bym mogła jeszcze raz pójść na ich koncert, bo pierwszy był cudowny!

Comeback już 10 czerwca! To będzie wydarzenie! <3

Komentarze

  1. Piosenki z tego albumu to czyste złoto ^^ jestem również ciekawa co pokażą przy comebacku :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Drogi czytelniku,
cieszę się, że pojawiłeś się na moim blogu. To już jest dla mnie wiele, ale jeśli masz ochotę pozostaw po sobie jeszcze komentarz. Każdy z nich sprawia mi ogromną przyjemność, bo wiem wtedy, że moje pisemne starania nie poszły na marne. Miłego czytania i komentowania.

Pozdrawiam,
Patrycja.

Wejścia

Popularne posty z tego bloga

Cesarz cierni

Drama Time: We Best Love No. 1 For You (recenzja)

Drama time: Penthouse sezon I (recenzja)