Cuda i dziwy, czyli japońskie animacje: Fullmetal alchemist. Brotherhood


Bo czasem coś jest tak dobre, że trzeba to obejrzeć

Właśnie taki przyświecał mi cel, kiedy wzięłam się za oglądanie Fullmetal alchemist: Brotherhood. Kiedy je rozpoczynałam nigdy nie oglądałam anime dłuższego niż 30 odcinków, więc obejrzenie 64 wydawało się, że potrwa wieki. Najpierw obejrzałam kilka odcinków, potem miałam fazy, gdzie oglądałam znów po kilka, tak też doszło do połowy i dopiero teraz w wakacje skończyłam.

Czasu na oglądanie poświęciłam trochę, ale naprawdę nie żałuję. To naprawdę jedno z lepszych anime, jakie widziałam, rzadko zwalniało tempo i trzymało równy poziom, naprawdę wysoki, a nawet jedna z lepszych historii, która była przedstawiana w serialach, czy filmach w ogóle. Autor miał pomysł na konstrukcję świata, na bohaterów i wrogów, a także na ich motywy, a co ważne anime niosło morał, może w ostatnich odcinkach trochę bardziej wybrzmiewający, ale w reszcie nienachalny, a mimo wszystko łatwy do zrozumienia.

Ciężko tutaj wyłożyć dokładną fabułę, bo wielość bohaterów nie pozwala na zawarcie wszystkich wątków, które były poruszane, skupię się jednak na tym głównym, który dotyczy dwóch braci Alrick. Kiedy ich matka umarła, chłopcy nie mogli się z tym pogodzić i postanowili ją ożywić za pomocą alchemii. W nauce tej jednak istnieje jedynie prawo równej wymiany i za zniekształcone ciało matki jeden brat stracił ciało, a drugi rękę i nogę. Od teraz próbują znaleźć sposób na odzyskanie swoich ciał. Liczą, że jako państwowi alchemicy będą mieli ku temu wiele sposobności.

To tak naprawdę jedynie jeden, choć główny wątek anime. Naprawdę podziwiam, że historia jest tak inteligentna i mimo dużej ilości odcinków wciąż było czuć świeżość i ciekawość, co będzie dalej. Mamy tu ukazane społeczeństwo, którym włada wojsko, bronią go alchemicy o mocach, które ciężko sobie wyobrazić. Starcia z ich udziałem były niezwykle ekscytujące. Jednak tak naprawdę nie o walki w głównej mierze tu chodziło. Mimo sporej ilości potyczek, ważne było poznawanie historii bohaterów, problemów, jakie wynikały z nieodpowiedniego stosowania alchemii, czy dowiadywania się na temat innych kultur, które inaczej wykorzystywały siłę ziemi.

Podczas anime bardzo dobrze ukazywany był rozwój postaci, szczególnie głównego bohatera. Mimo sporej ilości przejść, w pierwszym odcinkach był zagubionym dzieckiem, które liczyło, że wszystko da się osiągnąć za pomocą alchemii, jednak to co stawiał na jego drodze los i co mu pokazywał powoli zmieniało jego poglądy.

Wraz z bohaterami odkrywamy, że to co wydawać, by się mogło zwykłym krajem, który rozszerza swoje granice i walczy z najeźdźcami wcale takie nie jest. Sens całego przedsięwzięcia tak naprawdę ukazywany jest stopniowo. Dzięki temu wraz z postaciami wędrowaliśmy po różnych zakątkach kraju i poznawaliśmy ludzi, którzy żyli inaczej niż bohaterowie w stolicy. Jeśli chodzi o czas akacji to nawet po datach widać, ze to mniej więcej XX wiek, tak też można by wnioskować po tym jak żyją mieszkańcy.

Czy będę polecać to anime? Bardzo! Były sceny, które wręcz zmusiły mnie do płaczu, było wiele humoru, a co ważne historia była inteligentna i taka, o której chce się opowiadać(jednak nie mogę za względu na to, że nie chcę zdradzać fabuły). Fullmetal alchemist: Brotherhood skończone, teraz czas na czytanie mangi.


Ocena: świetna[6/6]

Do posłuchania:

Komentarze

  1. Ah pamietam jak "pierwszy" Full Metal Alchemist wychodził na kanale HYPER, 2gi ending to moj ulubiony. Plus moze to nawet dobrze ze potem powstala wersja "wierna mandze" czyli wlasnie Brotherhood bo roznice byly dosyc znaczne w pozniejszych segmentach.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Drogi czytelniku,
cieszę się, że pojawiłeś się na moim blogu. To już jest dla mnie wiele, ale jeśli masz ochotę pozostaw po sobie jeszcze komentarz. Każdy z nich sprawia mi ogromną przyjemność, bo wiem wtedy, że moje pisemne starania nie poszły na marne. Miłego czytania i komentowania.

Pozdrawiam,
Patrycja.

Wejścia

Popularne posty z tego bloga

Cesarz cierni

Drama Time: We Best Love No. 1 For You (recenzja)

Drama time: Penthouse sezon I (recenzja)