Romantyczny zawrót głowy, ale bez fajerwerków, czyli serial "The Middleman's Love" 1/52



Muszę szybko Wam opisywać po kolei, co oglądam, bo okazuje się, że się nie wyrabiam z dodawaniem recenzji. Na pierwszy ogień z działu dłuższa forma (serial, drama) chciałam Wam przekazać moje wrażenia dotyczące „The Middleman’s Love”. Seria ma 8 odcinków, ale powiem Wam, że była to jedna z bardziej męczących przepraw, jakie udało mi się stoczyć ostatnimi czasy. 


Głównym bohaterem jest Jade, który od zawsze był z boku jeśli chodzi o miłość, chłopak zwykle pomagał swoim przyjaciołom i to ich łączył w pary. Jednak nowy pracownik w firmie zdecydowanie stara się do niego zbliżyć, tylko czy Jade zrozumie to w odpowiednim czasie. 


Nie ukrywam, że lubię kiedy obejrzeć proste serie romantyczne, jednak ma to swoje granice. Opowieść tutaj była na początku wręcz męcząca, główny bohater, które teoretycznie powinniśmy lubić i mu kibicować, sprawiał, że już po 1 odcinku chciałam serię wyłączyć. Nie wiem dlaczego ciągnęłam ją dalej, chyba z powodu, że odcinki były krótkie i wychodziły co tydzień, a akurat w piątek po tygodniu pracy coś lekkiego każdemu się należy. 


Tak też ciągnęłam oglądanie, ostatecznie w tym roku oglądając 3 ostatnie, które okazały się najprzyjemniejsze. Główny bohater przystopował ze swoją głupotą, mniej humory slapstickowego też zdecydowanie pomógł. Zdziwiłam wręcz się, że zaczęło mi się przyjemnie te historię oglądać. Zmiana na lepsze nastąpiła jednak za późno, gdyby całą serię lekko wygładzili od początku mogłaby być to naprawdę przyjemna pozycja, którą mogłabym przez jakiś czas ciepło wspominać. Tak mam mieszane uczucia, które przekładają się na rozczarowanie. 


Dodam również, że sama historia jest na tyle prosta, że wydaje mi się wręcz przeciągnięta. Spokojnie wystarczyłoby jej 5 odcinków, a nie 8, sądzę, że historia by nie ucierpiała. Akcja dzieje w biurze, niekiedy w mieszkaniach bohaterów, poza tym rzadko zmienia położenie, a szkoda bo lubię oglądać tajlandzkie ulice, tak różne od naszych. Główna para była raczej urocza, a przynajmniej w części drugiej obejrzanej w tym roku, którą lepiej pamiętam. Zauważyłam jednak wśród komentarzy na portalu z serialami uwagę, że druga para wypadła w serii lepiej. Kłóciłabym się z tym lekko. Była na pewno przedstawiona normalniej, bohaterowie jednak moim zdaniem także nie pokazali, ani wybitnej gry, ani bardziej skomplikowanej historii. Takie uczucia z niczego. 


Czy żałuję czasu spędzonego na tej serii? Trochę tak, jednak czasem człowiek potrzebuje czegoś prostego, niewymagającego, a jak pisałam wcześniej, piątek po tygodniu pracy to idealny czas na coś takiego. Nie polecam, ale nie odradzam, po prostu na własne ryzyko.


Komentarze

Wejścia

Popularne posty z tego bloga

Cesarz cierni

Drama Time: We Best Love No. 1 For You (recenzja)

Drama time: Penthouse sezon I (recenzja)