Making Faces - Amy Harmon
Mądrość zyskana po latach
Amy Harmon na dar. Jej powieści zawsze otwierają we mnie niezwykłe emocje... Czytając jej niebanalne i pełne uczuć opowieści czuję się jakbym była jedną z bohaterek i przeżywała to, co bohaterowie. Często się śmieję, płaczę, a lektury nie mogę skończyć bez przekręcenia ostatniej strony i dowiedzenia się, czy zakończenie będzie równie słodko-gorzkie jak cała powieść. Nie inaczej było z powieścią Making faces, czyli nowością na polskim rynku.
Małe miasteczko gdzieś w Pensylwanii, wszyscy się w nim znają, znają swoje tajemnice. W takim miejscu jak to niewiele da się ukryć. Młodzi ludzie chodzący tu do szkoły nie interesują się piłką nożna, czy footballem amerykańskim, tu sława zdobywa ten, kto jest najlepszy w zapasach, a w Hannah Lake najlepszy był w nich Ambrose Taylor. Chłopak tak idealny, że zakochana w nim Fern, uważała go za herosa... Kochała go jednak nie za wygląd, on tego jednak nie dostrzegał. A później nastała wojna, on wyjechał, ona została...
Spodziewacie się kolejnej banalnej historii o nastolatkach? A może liczycie na na siłę wymuszający łzy dramat wojenny? Spodziewacie mdłych, wyidealizowanych bohaterów? W powieściach Amy Harmon ich nie znajdziecie, a na pewno nie w tej... Nie spodziewałam się, że ta historia wywoła we mnie tak wiele emocji, ale właśnie tak się stało. Podczas jej lektury naprawdę płakałam, a rzadko mi się to zdarza.
Powieść Harmon podzielona jest na umowne dwie części. Pierwsza to czas młodości bohaterów, kiedy chodzą jeszcze do liceum, druga zaś opowiada o ich dorosłym życiu, kiedy trwa wojna w Wietnamie. Głównym wydarzeniem, na którym oparty był koncept był zamach na World Trade Center, co skłoniło część chłopców z miasteczka do zaciągnięcia się do armii. Miejscem akcji więc jak się pewnie domyślacie nie jest tylko Hannah Lake, ale również Irak.
Making faces to jednak nie tylko opowieść o wojnie, ale również o tym jak sobie z nią radzić, jak walczyć ze stratą, jak pogodzić się ze śmiercią, czy to spodziewaną, którą wywołuje choroba, czy to niespodziewaną. To historia o akceptacji samego siebie, zrozumieniu swoich mocnych i słabych stron, radzeniu sobie ze stratą... Jednak to też pełna blasku opowieść o miłości, która rodzi się z czasem, a także o prawdziwej przyjaźni i pasji.
Choć większość poruszanych w powieści tematów jest ciężkich, to dzięki niezwykle mądrym, pozytywnym bohaterom powieść czyta się z lekkością i fascynacją, odczuwany smutek jest tylko dowodem tej sympatii. Dla mnie, choć naprawdę polubiłam głównych bohaterów, to Bailey był najjaśniejszym promykiem całej powieści. Jego wytrwałość, inteligencja, zdrowe podejście do życia i pozytywna energia sprawiały, że każda scena z nim była niezwykła. Ten człowiek był wielki! Akceptował swoją chorobę, wytrwale jednak się jej nie poddawał i właśnie za to najbardziej go cenię.
Wciąż nie mogę uwierzyć, że jedynie jedną, krótką powieścią autorka sprawiła, że tak zafascynowałam się bohaterami i czuję jakbym znała ich całe życie. Uwielbiam to w powieściach Harmon. Już nie mogę się doczekać kolejnych tak realnych historii...
Ocena: świetna [6/6]
Amy Harmon na dar. Jej powieści zawsze otwierają we mnie niezwykłe emocje... Czytając jej niebanalne i pełne uczuć opowieści czuję się jakbym była jedną z bohaterek i przeżywała to, co bohaterowie. Często się śmieję, płaczę, a lektury nie mogę skończyć bez przekręcenia ostatniej strony i dowiedzenia się, czy zakończenie będzie równie słodko-gorzkie jak cała powieść. Nie inaczej było z powieścią Making faces, czyli nowością na polskim rynku.
Małe miasteczko gdzieś w Pensylwanii, wszyscy się w nim znają, znają swoje tajemnice. W takim miejscu jak to niewiele da się ukryć. Młodzi ludzie chodzący tu do szkoły nie interesują się piłką nożna, czy footballem amerykańskim, tu sława zdobywa ten, kto jest najlepszy w zapasach, a w Hannah Lake najlepszy był w nich Ambrose Taylor. Chłopak tak idealny, że zakochana w nim Fern, uważała go za herosa... Kochała go jednak nie za wygląd, on tego jednak nie dostrzegał. A później nastała wojna, on wyjechał, ona została...
"Każdy jest dla kogoś głównym bohaterem..."
Spodziewacie się kolejnej banalnej historii o nastolatkach? A może liczycie na na siłę wymuszający łzy dramat wojenny? Spodziewacie mdłych, wyidealizowanych bohaterów? W powieściach Amy Harmon ich nie znajdziecie, a na pewno nie w tej... Nie spodziewałam się, że ta historia wywoła we mnie tak wiele emocji, ale właśnie tak się stało. Podczas jej lektury naprawdę płakałam, a rzadko mi się to zdarza.
Powieść Harmon podzielona jest na umowne dwie części. Pierwsza to czas młodości bohaterów, kiedy chodzą jeszcze do liceum, druga zaś opowiada o ich dorosłym życiu, kiedy trwa wojna w Wietnamie. Głównym wydarzeniem, na którym oparty był koncept był zamach na World Trade Center, co skłoniło część chłopców z miasteczka do zaciągnięcia się do armii. Miejscem akcji więc jak się pewnie domyślacie nie jest tylko Hannah Lake, ale również Irak.
Making faces to jednak nie tylko opowieść o wojnie, ale również o tym jak sobie z nią radzić, jak walczyć ze stratą, jak pogodzić się ze śmiercią, czy to spodziewaną, którą wywołuje choroba, czy to niespodziewaną. To historia o akceptacji samego siebie, zrozumieniu swoich mocnych i słabych stron, radzeniu sobie ze stratą... Jednak to też pełna blasku opowieść o miłości, która rodzi się z czasem, a także o prawdziwej przyjaźni i pasji.
"Gdy się komuś długo przyglądasz, przestajesz widzieć doskonały nos albo proste zęby. Przestajesz widzieć bliznę po trądziku i dołek na brodzie. Te cechy zaczynają się zamazywać, a ty nagle widzisz kolory i to, co kryje się w środku, a piękno nabiera zupełnie nowego znaczenia."
Choć większość poruszanych w powieści tematów jest ciężkich, to dzięki niezwykle mądrym, pozytywnym bohaterom powieść czyta się z lekkością i fascynacją, odczuwany smutek jest tylko dowodem tej sympatii. Dla mnie, choć naprawdę polubiłam głównych bohaterów, to Bailey był najjaśniejszym promykiem całej powieści. Jego wytrwałość, inteligencja, zdrowe podejście do życia i pozytywna energia sprawiały, że każda scena z nim była niezwykła. Ten człowiek był wielki! Akceptował swoją chorobę, wytrwale jednak się jej nie poddawał i właśnie za to najbardziej go cenię.
Wciąż nie mogę uwierzyć, że jedynie jedną, krótką powieścią autorka sprawiła, że tak zafascynowałam się bohaterami i czuję jakbym znała ich całe życie. Uwielbiam to w powieściach Harmon. Już nie mogę się doczekać kolejnych tak realnych historii...
Ocena: świetna [6/6]
Za możliwość lektury dziękuję wydawnictwu Editiored!
Autor: Amy Harmon
Tom: -
Wydawnictwo: Editiored
Ilość stron: 344
Cena: 39,90zł
Data przeczytania: 2017-02-10
Skąd: własna biblioteczka
Przed chwilą czytałam recenzję również tej powieści. Wszystkim się podoba. :D Koniecznie książka do zapamiętania i przeczytania. :P
OdpowiedzUsuńJools and her books
Niesamowicie się z tego cieszę, chciałabym, by ta autorka była równie znana, co np. Hoover :)
UsuńPozdrawiam.
Mam ostatnio bardzo dużą ochotę na książki tego rodzaju :)
OdpowiedzUsuńTo zdecydowanie polecam tę, najlepsza ze swojego rodzaju :)
UsuńPozdrawiam.
Nie znam jeszcze twórczości tej autorki, ale zainteresowałaś mnie tą pozycją.
OdpowiedzUsuń"Prawo Mojżesza" już od dłuższego czasu za mną. Z tą powieścią też chętnie bym się zapoznała. ;)
OdpowiedzUsuńWszyscy strasznie chwalą powieści tej pani i coraz częściej odnoszę wrażenie, że jestem jedyną osobą, która nie miła okazji się z nimi zapoznać... Cóż, chyba trzeba to kiedyś nadrobić i dowiedzieć się w reszcie o co ten cały szum :P
OdpowiedzUsuńPozdrawiam cieplutko ^^
Książki bez tajemnic
Cudowna powieść :)
OdpowiedzUsuńNie znam jeszcze ten autorki, ale muszę przyznać że się zaciekawiłam.
OdpowiedzUsuńObserwuję kochana :) I licze na to samo :)
Zapraszam : diamentoowa.blogspot.com
Co i rusz widzę recenzje tej książki;) Zapowiada się ciekawie, muszę zapamiętać i przekonać się sama:)
OdpowiedzUsuńZ chęcią się skuszę :)
OdpowiedzUsuńCzytałam i naprawdę mi się podobała :) Miło ją wspominam :) Ta była dla mnie najlepsza Amy :) Liczę, że ukaże się więcej jej powieści w Polsce :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ♥
Szelest Stron